Aktualności
Karolina Kuczyńska debiutowała podczas TriCity Trail na dystansie półmaratonu. Postanowiła podzielić się z nami swoją opowieścią o biegu, a my nagrodziliśmy ją w konkursie na relację. Zachęcamy do przeczytania!
Chwilę przed startem poprawiam po raz trzeci zawiązaną sznurówkę i umiejscawiam wygodniej rurkę od wody, która leży idealnie. Zastanawiam się skąd ten stres, przecież wiem, że dam radę...
Załapuję się jeszcze na ostatnie selfie grupy biegowej, gdy rozlega się ciche "start"! Pierwsze dwa kilometry może nie urzekają widokami, ale upływają w wesołym klimacie dialogów o rekordach, planowanych startach i śniadaniowym menu biegaczy. Zwracamy niemałą uwagę "lokalsów", być może jedynie z powodu zakorkowania przejść do sklepu czy kościoła... Zdarzają się jednak także czułe pozdrowienia z okien :)
Po skręceniu w las od razu znika mój niepokój związany ze zboczeniem ze szlaku - gęste oznakowanie powodowało, że na trasie można było jedynie zgubić buta w błocie lub biegacza z tyłu! Pierwszą dziesiątkę biegnie się przyjemnie i energicznie, czasami ślimacząc się lekko na podbiegach. Moja prędkość pozwala mi podziwiać zróżnicowanie terenu i docenić wszechobecną zieleń. Stopy nie bolą, wody pod dostatkiem, pogoda sprzyja, kolega przede mną utrzymuje równe tempo... Biegnę i się uśmiecham!
Na punkcie kontrolnym zatrzymuję się, by z bananem na buzi pochłonąć banana i zebrać siłę na drugą część biegu. Teraz podobno już z górki. Staram się dogonić kolegę z pasującym tempem, jednak na 14 km łapię lekki kryzys. Widząc ścięte pnie drzew, myślę, że sama chętnie ległabym jak kłoda...
Trasa mimo, że wciąż urozmaicona i ciekawa, zaczyna mi powoli doskwierać. Pojawiają się pierwsze otarcia. Na szczęście energiczne wolontariuszki, nakierowują myśli na coraz bliższą metę, przybijając silne "high five". Gdzieniegdzie trzęsący się krzaczek czy odgłos w oddali, brzmiący co najmniej dziko, powodują, że potrafię jeszcze przyspieszyć lub chociaż nie zwalniać.
Myślę o drożdżówkach, do których zaraz dobiegnę, o prywatnych kibicach na mecie, o czasie, w którym chciałabym się zmieścić, więc nie rezygnuję i wciąż daję z siebie wiele. Staram się wyłapać obiektyw Piotra Dymusa w pobliskich kniejach, lecz w kościach czuję, że i tak załapię się na jakieś inne fajne ujęcie!
W końcu wbiegam na ścieżkę parkową i czując utwardzoną powierzchnię pod stopami, cieszę się, że to jednak już koniec! Mój pierwszy półmaraton za chwilę zostanie uwieńczony oryginalnym medalem!
W biegach najbardziej lubię początek i koniec. Atmosfera przed i sam start budzą we mnie sporą ciekawość, lekki stres przed nieznanym. Meta to rozliczenie się z założonym celem. Na TriCity Trail poczułam więcej - chęć powrotu za rok na dłuższy dystans!